Był pochmurny i ciemny dzień. Wyszedłem rano ze swojej jaskini. Tak, na prawdę nie była moja, gdyż nocowałem tu tylko tą noc. Wiatr, pomocnik śmierci, mierzwił i targał korony drzew. Od wielu, wielu dni byłem samotny, bez dachu nad głową, bez rodziny.
Westchnąłem i przeciągnąłem się, prężąc grzbiet, niczym kot. Najpewniej pogoda przygotowywała mnie na deszcz. Moje futro falowało na wietrze, jakby ptak trzepoczący skrzydłami. Nie wychodził bym wcale, lecz głód, pustka w żołądku nie dawały za wygraną. Musiałem upolować coś do jedzenia. Nie wiem; sarnę, zająca, lisa lub łosia – cokolwiek! Ostrożnym, jednak pewnym krokiem ruszyłem w kierunku lasu. Napiłem się wody ze strumienia, a potem zwinnie go przeskoczyłem i pobiegłem dalej.
Od razu mój wzrok przykuł dość spora, grupa, utuczona sarna. Przygotowałem się pozycją do skoku. Najeżyłem sierść i wyjąłem kły, by potem wbić je w bezbronne ciało zwierzęcia. Jak błyskawica rzuciłem się na sarnę. Przedziurawiłem jej tchawicę i zabiłem ją, zanim cokolwiek zdążyła z siebie wydać. Zwierzę dostało ostatnich drgawek, a potem padło. Część zjadłem w tej chwili, a resztę zostawiłem sobie na wieczór.
Wieczorem:
Było ciemno i dość zimno. Pff... świetna noc się zapowiada! Pewnie będzie padał deszcz lub zerwie się burza. Wyciągnąłem ostatni kawałek sarny i zacząłem go jeść. Wciągnąłem w płuca świeże, rześkie powietrze i... poczułem obcego wilka. Nastawiłem uszu, a sierść na karku i grzbiecie momentalnie mi się nastroszyła. Skończyłem jeść, gdy zza krzaków wyszła jakaś wadera z łukiem i bez większego zastanowienia dała dość sporego susa i skoczyła, przewracając mnie. Przyłożyła mi ostrze łuku do gardła.
- Co tutaj robisz i kim jesteś!? - krzyknęła z agresją. Uniosłem prawą brew.
- To ja powinienem zadać Ci to pytanie - odparłem spokojnie. Wydostałem się spod jej łap. Odwróciłem się. Jak błyskawica skoczyłem na wilczycę, przewracając ją. Mój pysk znalazł się kilka centymetrów nad jej. Spojrzałem na nią ostro. - Przerwałaś moją kolację, moje rozmyślania. A w ogóle to o której ty godzinie się tu zjawiasz, co? Jest dopiero kilka minut po północy - powiedziałem.
Nagle skoczył na mnie jakiś inny wilk.
- Zostaw alfę! - rzucił się na mnie z okrzykiem triumfu. Powalił mnie uwalniając wilczycę, którą wcześniej przycisnąłem do ziemi. Teraz oboje nade mną królowali. Uśmiechali się zwycięsko.
- Radzę ci po dobroci - opuść tereny mojej watahy! - powiedziała gorzko samica o głębokich błękitnych oczach i ognisto-rudym ogonie.
- Pff... - uniosłem brwi. - Twojej? - spytałem niedowierzająco.
- Tak, mojej - odpowiedziała hardo. Basior patrzyła na mnie z podejrzeniem.
- A macie może wolne miejsca? - zadałem im nieoczekiwane pytanie. Wilki ze mnie zeszły... były zdziwione. Widocznie myślały, że jestem jakimś wrogiem ich watahy.
- Mamy, chyba... - zawahała się wadera. - Na pewno chcesz dołączyć? - zmierzyła mnie wzrokiem. Kiwnąłem z niechęcią głową.
- Dobra, ech... ja nie mam złych zamiarów, w porządku? - upewniałem się, że mnie rozumieją. - Nazywam się Royal - przedstawiłem się, chcąc przełamać to zakłopotanie.
- Ja Raven - podała mi łapę alfa, ja także odpowiedziałem jej tym samym.
- Rive - westchnął samiec. Starałem się uśmiechnąć, jednak za bardzo mi to nie wychodziło.
- Miło mi was poznać - oznajmiłem poważnie. Raven odpowiedziała mi skinieniem głowy i posłała mi delikatny uśmiech.
- Chodź, oprowadzę cię, a przy okazji poznasz nowe wilki mieszkające w naszej watasze - machnęła kilka razy ogonem. - Rive, idziesz z nami? - zwróciła się do stojącego obok wilka.
- Nie.
- Bynajmniej, ale jak brzmi nazwa waszej watahy? - zapytałem spokojnie bez większego zainteresowania. No, hm... może dla tego, iż zamierzam tu zamieszkać na dużej i trochę rzeczy z przydałoby się wiedzieć.
- Wolves Paradise - wytłumaczyła. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dlaczego właśnie taka nazwa? - dalej kontynuowałem "pociągający" temat watahy.
- Nie wiem... może dlatego, że są tu piękne tereny - odpowiedziała.
- Na pewno są piękne, tak jak tutejsze wadery - uśmiechnąłem się i spojrzałem na nią lekko. Staliśmy na wzgórzu. Widać stąd było część wielkiej, efektownej krainy z dzikimi górami i chabrowymi łąkami.
- Może chodźmy dalej? - zaproponowała samica. Kiwnąłem głową. Szliśmy przez pola pełne cudownie pachnącej lawendy. Zerwałem jeden kwiat i włożyłem go Raven za ucho. Wyglądała przepięknie.
- Masz wyjątkowo śliczne oczy - skwitowałem z pewnością w głosie. Wadera się zarumieniła.
<Raven?>